W piątek rano wszyscy przyszliśmy na 8:10 do szkoły. Nasi gospodarze (Islandczycy) poszli na zajęcia sportowe, a nas zostawili pod pracownią kulinarną. Po kilku minutach zebrali się uczniowie z Polski i Włoch oraz przyszła pani, która miała z nami lekcję gotowania. Na początku każdy musiał umyć ręce i założyć fartuch. Następnie nauczycielka dała każdemu uczniowi przepis na „Amerykańskie ciastka”, przetłumaczony na dany język (my po polsku, a Włosi po włosku.) Ciastka robiliśmy w parach. Pani wytłumaczyła jakie produkty mamy dodawać po kolei. Zabraliśmy się do pracy. Jednym szło trochę lepiej, innym trochę gorzej, ale i tak po upieczeniu wszystkim ciastka smakowały. Zanim skończyliśmy nasze zadanie, oczywiście przyszli nauczyciele i patrzyli jak i co robimy. Niektórym kuchcikom nawet pomagali robić ciasteczka. Po tych zajęciach poszliśmy na przerwę, która zeszła nam na szukaniu osób, z którymi chodziliśmy na lekcje. Po zlokalizowaniu swojej klasy rozdzieliśmy się i każdy poszedł na swoje lekcje. Po dwóch godzinach był bardzo zdrowy lunch, czyli ryż na mleku z dodatkiem rodzynek i posypki cynamonowej. Po posiłku wszyscy razem z nauczycielami poszliśmy na basen. Po drodze rozpętała się mała „wojna” pomiędzy Polakami, a Włochami, bo Islandczycy byli trochę po naszej jak i ich stronie. Napadało dużo śniegu, więc mieliśmy „amunicję”. W końcu doszliśmy do kompleksu sportowego, w którym mieścił się basen i już było spokojnie. Pływaliśmy oczywiście na dworze, było tam 4◦C. Do wyboru mieliśmy: dżakuzi z wodą o temperaturze od 40◦C do 45◦C, basen z wodnym masażem, długi basen tzw. „rzeka”, wodna rura i beczka dla „morsów”, gdzie było od 5◦C do 15◦C. Po basenie szliśmy do klubu sportowego w śnieżycy. Ten śnieg wyglądał nie jak płatki śniegu tylko jak styropian. Oprócz tego wiał tak silny wiatr, że baliśmy się żeby nikogo nie zwiało z drogi. W klubie sportowy dyrektor opowiadał o sporcie w Islandii. Później na 2 godziny wróciliśmy do domu. O 18:30 spotkaliśmy się znowu na „pizza party” (bez nauczycieli, sami uczniowie oraz rodziny, u których mieszkaliśmy). Na początku była zabawa, w podawanie sobie paczki, gdy kończyła się muzyka trzeba było ją otworzyć, gdy muzyka znowu grała paczkę podawało się dalej. To było coś takiego: 2 paczki cukierków opakowane w dużą ilość gazet. Chłopcy później poszli grać w piłkę nożną na orlik. A dziewczyny gadały i oglądały ten „mecz”. Gdy dotarła pizza wszyscy chętnie wzięli się do jedzenia. W drodze do domów na pożegnanie krzyknęliśmy do Włochów: „Bye Italiano, bye”. Wieczorem niektórzy zaczęli się pakować, bo na drugi dzień mieliśmy już wyjeżdżać z tego niesamowitego miejsca.
Otylia Antolak Vb