BIBLIOTEKA

          • KĄCIK MŁODEGO PISARZA

          •  

            Julita Rój

            WSTĘP

            Witam miłośników dobrej zabawy! Jeżli to czytasz, to oznacza, że jesteś szalony tak jak ja! Ta książka jest pełna fantastycznych rzeczy i opowiada o czwórce najlepszych kumpli. Pod koniec dojdzie jeszcze jeden przyjaciel i… Z resztą, sami zobaczycie! Życzę Ci miłego czytania!

            DEDYKACJA DLA MOJEJ PRZYJACIÓŁKI, BIBLIOTEKARKI I NAUCZYCIELKI J.POLSKIEGO.

             

            SEN NA JAWIE

            Pewnego dnia, Julita, Marta, Emilka i Wojtek wracali razem do domu przez park tarnogrodzki.

                     Julita była odważną i wysoką dziewczyną. Marta zaś była nieco niższą i roztargnioną kumpelą reszty. Emilka uwielbiała nosić spódniczki, a Wojtek był pierwszy w klasie z matematyki. We czwórkę byli najlepszymi przyjaciółmi.

                     Gdy tak spacerowali po parku, Marta zauważyła pięknego ptaszka lecącego na wprost ścieżki.

            - Patrzcie jaki śliczny!- Krzyknęła Marta i pobiegła ile sił w nogach, aby nie zgubić ptaszka. Kilka metrów przed Martą stał ogromny dąb, lecz ta nawet go nie zauważyła. Reszta przyjaciół widząc sytuację zaczęła krzyczeć.

            - Marta stó… - Nie skończyła mówić Julita, gdyż stało się coś, czego nikt z nas nie chciałby przeżyć. Jedyne, co usłyszał każdy w parku to „BUM!!!” I odlot przestraszonych ptaków, które przed chwilą siedziały na drzewie. Marta po uderzeniu upadła na trawę ze śliwą na głowie i… Zaczęła śnic! Ten sen był taki:

                     Grupa przyjaciół dalej szła parkową ścieżką, aż tu nagle natknęli się na tajemnicze pudełeczko. Wojtek podniósł je i otworzył.
            W środku był list o treści:

            „Witaj. Jeżeli to czytasz, to weź trochę pyłu i rozprowadź go porękach, a pusta kartka pod spodem zmieni się w mapę do skarbu. Gdy dotrzesz w wskazane miejsce, postaw szkatułkę na tronie, otwórz ją
            i wypowiedz życzenie. Pamiętaj, po drodze będzie czyhać na ciebie wiele niebezpieczeństw. Powodzenia!”

            - To co, w drogę?- Spytał Wojtek, lecz nie czekał na odpowiedź. Nabrał pył na ręce, a jego oczy stały się fioletowe, potem zaś tylko tęczówki. Dziewczyny też nabrały trochę pyłu i stało się to samo co
             z Wojtkiem.

                     Oczy przyjaciół ujrzały mapę, jednak pył zadziałał również na ich relacje. Wszyscy zaczęli się kłócić, jednak na Martę nie zadziałała moc nieprzyjaźni, ale widziała mapę.

            - Jesteś taki pusty. Zawsze chciałam ci to powiedzieć!- nasrożyła się Julita do Wojtka.

            - Chodźcie, musimy iść! - Krzyknęła Marta, lecz nie podziałało. Dziewczyna nie miała wyjścia. Kupiła sznurek za 2 zł w delikatesach
             i obwiązała wszystkich, aby nigdzie jej nie uciekli.

                     Po mniej więcej pół godziny później kumple stanęli przed leśną jaskinią.

            - To tutaj. Jaskinia potworów… - Wyszeptała Marta i spojrzała na przerażające miejsce. Całe szczęście Emilka miała w plecaku latarkę,
            a Wojtek nożyczki, co bardzo przydało się jako broń. Weszli spokojnie, raczej Marta była spokojna. Reszta kontynuowała kłótnię. Nagle usłyszeli przerażające dźwięki kroków. Gdy Marta poświeciła latarką okazało się, że to kościotrup! Przestraszona dziewczyna rzuciła w niego nożyczkami, a Emilka ze strachu zaczęła obrzucać go kredkami. W jednej chwili stwór rozpadł się na kawałki, Emilka pozbierała kredki
            i poszli dalej. Niestety, to nie koniec. Po chwili wędrówki napotkali ogromnego pająka z czerwonymi oczyma. Rzucił na nich sieć, a oni, przyklejeni do cienkiej nitki musieli oddać mu latarkę, nożyczki i kilka innych rzeczy. Zostawił im kredki i niemalże puste plecaki. Gdy otrzymał to, co chciał, wypuścił ich na wolność.

            - Pomocy! Jestem tu uwięziona z bandą świrów!- Krzyknęła Marta
             i nie musiała długo czekać na pomoc. Po chwili zjawił się Spider-Man, który wyprowadził kumpli z koszmaru.

            - Dziękujemy! - Krzyknęli uradowani przyjaciele i poszli dalej.

                     Godzinę później znaleźli się w lesie pełnym tabliczek ze strzałkami.

            - Nie zawracaj mi głowy swoimi gadkami! - Wrzasnął Wojtek nie wiadomo do kogo.

            - Czy możecie się wreszcie uciszyć?! - Spytała zdenerwowana Marta
            i zatkała uszy, aby nie słyszeć odpowiedzi. Trochę później znaleźli się przed tronem, jednak dookoła była fosa z krokodylami. Marta nie wiedziała co zrobić, więc otworzyła szkatułkę i znalazła w środku kijek powiększający.

            - Przydałyby się kredki… Emilka! Mogę pożyczyć twoje kredki?

            Emilka jednak nie chciała ich pożyczyć. Marta próbowała jej je wyrwać, lecz trzymała je tak mocno, że dziewczynie się nie udało.

            - Trudno. Jestem zmuszona powiększyć je w twojej ręce- westchnęła Marta, machnęła kijkiem i…

            - Aaa! - Krzyknęła przestraszona Emilka, gdyż jej ręka była ogromna tak jak kredki! Reszta zaczęła się śmiać. Przyjaciele musieli turlać rękę dziewczyny, przy czym robiła fikołki. Gdy kumple ułożyli kredki
            w most, zaczęli przetaczać rękę Emilki. W momencie gdy przechodzili przez kredkowy most, Julita potknęła się i wpadła do wody, a z nią cała reszta przywiązanych na sznurku. Do dzieci zaczęły podpływać krokodyle.

            - Avengers! Pomocy!- Krzyczał Wojtek. W sekundzie pojawił się Iron-Man i wyłowił ich z wody oraz przeciął linę, aby przyjaciele mogli się swobodnie ruszać.

                     Gdy byli już za mostem, włączyły się lasery i trzeba było je ominąć, lecz z ręką Emilki było to niemożliwe. Wojtek wyjął z plecaka strój Ninja i założył go na siebie ujawniając tożsamość super bohatera. Dziewczynom oczy zrobiły się wielkie jak podwójna gałka lodów śmietankowych. Wojtek przeskoczył lasery i nacisnął ukryty guzik, wyłączając je. Teraz można było swobodnie przeturlać wielką rękę.

                     Wreszcie podeszli do tronu. Marta postawiła tam otwartą szkatułkę. Mogła wypowiedzieć życzenie.

            - Chcę, aby Julita, Wojtek i Emilka byli normalni i żeby ogromna ręka wróciła do swoich rozmiarów!

            Szkatułka zaświeciła się na fioletowo i tym sposobem oślepiła pół lasu. Życzenie się spełniło.

                     Chwilę później zauważyli, że jakiś Chińczyk błąka się blisko nich. Gdy ich zobaczył, podszedł do nich i miętolił ustami, jakby chciał coś powiedzieć.

            - To chyba należy do Pana. - Rzekła Julita, wzięła szkatułkę i podała ją staremu Chińczykowi. Starszy Pan rzucił cukierka na trawę i pojawił się portal. Przyjaciele mieli już do niego wskakiwać, lecz Julita krzyknęła do Marty:

            - Marta żyjesz? Halo, wstawaj!

            Wtedy sen dziewczyny się skończył.

                     Marta otworzyła oczy, a nad nią stali przyjaciele.

            - Wszystko ok?- Zapytała Emilka. Marta uśmiechnęła się
             i powiedziała:

            - Nic mi nie jest, ale miałam dziwny sen…

            Po tych słowach wstała i kumple poszli dalej. Po chwili wędrówki przyjaciele zastali szkatułkę leżącą przy dróżce. Wojtek chciał ją podnieść, lecz Marta go powstrzymała.

            -Nie! To niebezpieczne!

            Dziewczyna stanęła na pudełeczku zgniatając je. Kumple wesoło poszli dalej, a ze szkatułki wysypał się pył…

             

            „Pokemony w Zahara”

             

                     Przyjaciele jedli sobie śniadanie na drugiej przerwie. Julita miała banana, Wojtek kanapkę z szynką, Emilka miała żelki, a Marta roladę galaretkową. Banan Julity dziwnie się ruszał, lecz ta nie zawahała się go rozwinąć. Odwinęła pierwszą skórkę, drugą i…

            Ze środka ukazała się malutka, puszysta główka małego kotka! Był żółty i miał różowe policzki, a uszka czarne jak węgiel.

                     Kotek zaczął głośno miauczeć, a Pani nauczycielka usłyszawszy to zagroziła Julicie uwagą, ponieważ było już po dzwonku. Na szczęście była to ostatnia lekcja i po wybiciu sygnału przez dzwon, wszyscy z klasy poszli do domu, oprócz Emilki, Julity, Marty i Wojtka. Kumple wybrali się do biblioteki z kotkiem, który zasypiał w skórkach banana.

                     Przyjaciele schowali się za regałami i Julita wyjęła kotka ze szczątek owocu. Zwierzątko patrzyło się na kumpli swoimi złotymi ślepiami. Po chwili otworzył pyszczek, jakby chciał coś powiedzieć.
            Z kieszonki w jego czerwonych porteczkach wyjął cztery żelki
            w kształcie banana i podał je przyjaciołom. Bez zawahania włożyli je do ust i… Zmienili się w kotki!

            - No, teraz mnie rozumiecie, prawda?- powiedziało zwierzątko.
            – A więc, zgubiłem się wylatując z mojego świata i potrzebuję pomocy. Musimy znaleźć krainę Zahara!

            A skoro mowa o tej krainie, najpierw kilka słów.

                     Kraina Zahara to bananowy świat. Jest tam piękna, złocista trawa, aksamitne słoneczniki, lśniące słońce, Które prawie nigdy nie gaśnie. To tam mieszkają Pokemony. Jednym z nich jest właśnie ten kotek,
            a ma na imię Pika. Jego tata był Szefem Pokemonów, lecz zginął na wojnie między Pokemonami a Bananowymi Stworami. Mama Pika została porwana właśnie przez tych Stworów.

                     Przyjaciele domyślili się, że chodzi o książkę „Bananowe Zahara”. – Musimy ją znaleźć! - Załamał się Pika. Kotki zaczęły wspinać się na regały z literą „B” i łapkami przesuwali książki. Wojtek wyszedł na samą górę i znalazł tam zakurzoną książkę. Odsunął trochę szarego pyłu i… - „Bananowe Zahara”! Tutaj jest! - Krzyknął bardzo głośno. Skoro kumple i Pika byli kotkami, to bibliotekarka słyszała miauczenie kota! Szybko wbiegła za regały, lecz nie zauważyła kociąt. Stały się niewidzialne! To była najważniejsza moc Pokemonów do nagłych wypadków, a teraz właśnie taki był. Gdy zdziwiona bibliotekarka wróciła do biurka, koty znów były widzialne. Wojtek zrzucił książkę, ale nie narobiła hałasu. Brokatowa chmurka objęła przedmiot i powoli puściła. Uradowany Pika otworzył książkę. Na pierwszej stronie nie było tytułu ani autora. Znów pojawiła się brokatowa chmurka i okrążyła kotki. Gdy zamieć ucichła, znaleźli się w krainie Zhara.

                     Dokładniej znaleźli się w domku Pika. Gdy wyszli z chatki, zaniepokoił ich widok. W wiosce nie było ani jednego mieszkańca,
            a przed bramą wioski stały Bananowe Stwory! Były to banany
            z czerwonymi oczami. Jeden z nich patrzył się prosto na koty. – Straże! Łapać ich! – Krzyknął i na kumpli rzuciło się pięć stworów. – O nie, czas na przemianę! – Rzekł Pika i rzucił reszcie małe bransoletki. Bananowy kotek przesunął koraliki i stał się wysokim, mężnym
            i umięśnionym Pokemonem. Reszta bez zawahania również przesunęła kuleczki i przeszli w podobną transformację. – O wow. – Rzekła zadowolona Julita. – Hej! Nie ma czasu na stanie! Trze… - Nie zdążył dokończyć Pika, bo wściekłe banany złapały przyjaciół. Stwory rzuciły zielony pył na Pokemonów, którzy natychmiastowo zapadli w głęboki sen.

                     Po chwili Emilka otworzyła oczy. – Pika, Marta, Julita, Wojtek! Jesteśmy związani! – Krzyknęła przerażona  dziewczyna i tym sposobem obudziła resztę – O nie… Trzeba uwolnić nas i innych z tego śmierdzącego lochu! – drżącym głosem zwołał Pika. Próbował uwolnić kumpli mocą, lecz przypomniał sobie, że nie mają na sobie bransoletek. Po chwili zauważył resztę związanych kotków. – To ONI! – Krzyknął uradowany Pika. – Jacy ONI? – Spytał Wojtek. – To moja DRUŻYNA! – Odpowiedział Pokemon. – POKEMONY!

            Gdy krzyknął, oni rozpoznali członka drużyny. – O, cześć! Co wy tu robicie?- Spytał zdziwiony Todoroki. – Obrabowali wioskę! Musimy się stąd wydostać! – Odpowiedział Pika. – Gdzie są nasze bransoletki?!

            - Nie wiem… Tutaj!

            Todoroki wskazał na bransoletki wiszące na gwoździu. – Wstańcie, musimy jakoś je zdobyć – Rozkazał Todoroki i Pika, Julita, Marta, Wojtek i Emilka wstali. Zaczęli powoli się poruszać i wyglądało to, jakby byli wielkim bobasem, który uczył się chodzić. Wywalili się z dziesięć razy, krzyczeli na siebie i nawet próbowali się kopać. Po kilku minutach mordowania się, stanęli przed gwoździem z bransoletkami. Pika miał zgrabne łapki, więc wyjął jedną z niewielkiej dziurki między sznurkiem a futerkiem. Bez problemu zdjął bransoletki i podał je reszcie przywiązanych. Natychmiastowo przeszli transformację
            i rozwiązali uciążliwy sznurek. Następnie oddali bransoletki Pokemonom. Po ich transformacji również poradzili sobie bez problemu.

                     Todoroki był „szefem” Pokemonów i był zarazem najpotężniejszy. Baka była Pokemonem ognia i miała ksywkę „Ruda” ze względu na kolor jej futra. Mark miał ciemnoszarą sierść, był wodnym Pokemonem. No i Pika był Pokemonem słońca i pszczół.

                     Szef Pokemonów podziękował w imieniu całej drużyny. – Rozejrzyjmy się jeszcze. Ona musi tu być… - Rzekł posmutniałym głosem Pika. – Ale jaka Ona? – Spytała Marta. – Moja mama…

            Jak rozkazał Pika, tak zrobili wszyscy, jednak nigdzie nie było mamy Pika. Po chwili, z góry usłyszeli krzyki. Wyważyli drzwi i pobiegli na górę. Gdy Pika zobaczył, co się stało, w oku zakręciła mu się łezka. – Albo zdradzisz tajemnicę mocy twojego syna, albo zginie! – wołał jeden ze śmierdzących bananów. – Nie powiem ci! – Krzyczała ze łzami lecącymi z oczu.

            - Ale JA powiem.

            Śmierdzący banan popatrzył się na Pika. – Nie masz wyboru. Albo powiesz, albo obydwoje zginiecie!

             - Chyba, że TY zginiesz pierwszy! MAGIA SŁOŃCA!

            Pika wystawił łapki i z nich wyleciał strumień mocy, który leciał prosto na obrzydliwego banana. Chwilę później Pika opuścił ręce, zamknął oczy i upadł na ziemię, a po Stworze nic nie zostało. Mama Pokemona uśmiechnęła się do reszty i powiedziała: - Zaniosę go do domu. Idźcie uwolnić pozostałych.

                     Gdy mieszkańcy dotarli do domów, Todoroki, Baka, Mark, Emilka, Marta, Wojtek i Julita stali przy łóżku Pikatchu i czekali, aż się obudzi. Chwilę później Pika otworzył jedno oko, potem drugie
            i nareszcie oprzytomniał. – Mama? Gdzie ona jest? – Mruknął słabym głosikiem. – Tutaj jestem, syneczku! –  Odpowiedziała mama
            i przybiegła do żółtego łóżeczka. Pokemon przytulił ją, jakby nigdy jeszcze tego nie robił. W końcu nie widzieli się bardzo długo…

                     Trochę później wszyscy stali przed bramą do krainy Zahara. – Naprawdę musicie wracać? – Spytała Baka. – Pasowalibyście do naszej drużyny.

             - Musimy niestety, nasi rodzice się martwią. – Rzekła Marta. Przy pożegnaniu wszystkim zakręciła się łza w oku i myśleli, że chcą tutaj wrócić, że kiedyś się jeszcze zobaczą. Todoroki rzucił na kumpli brokatową chmurkę.

                     Po chwili Emilka, Julita, Marta i Wojtek byli już w bibliotece za ostatnim regałem. – Byliśmy w Zahara przez całą noc! – Krzyknęła Julita jeszcze niedowierzając, że coś tak magicznego im się przytrafiło. – Chyba mamy magię we krwi. – Dodała i pobiegli do klasy. Czy to nie jest dziwne, Ze przytrafiają im się magiczne przygody? A może to tylko ich wyobraźnia? ...

             

             

             

            ‘’Sekret nauczycielki’’

            ‘’Dzieci, miło spędziliśmy ten rok szkolny, lecz czas się pożegnać. Nie będę już was uczyć. Życzę miłych wakacji i kolejnych lat szkolnych z innym wychowawcą!’’ Emilka codziennie przypominała sobie słowa, które powiedziała Pani Miłewska ostatniego dnia swojej pracy. Dziewczyna nie wyobrażała sobie nauki z innym nauczycielem. Pani Miłewska wkładała całe serce w naukę. Nawet najgorsi mieli lepsze oceny, ponieważ potrafiła nauczyć każdego słówka na pamięć.

            - Będziemy nosić ją w sercu – Mówił Wojtek, gdy widział, że Emilce robi się przykro…

                     Nadszedł pierwszy dzień szkoły. W tamtym momencie każdy był zestresowany. Po chwili wszyscy siedzieli w ławkach. Chwilkę później do sali weszła Pani. Miała długie, czarne włosy i wyglądała młodo. Jej tęczówki były niemal tak błękitne jak bezchmurne niebo. Na ustach miała różową szminkę, taką jak sukienkę. Miała również białe futerko
            i buty na wysokim koturnie. Patrzyła na młodzież z dziwnym uśmiechem, a klasa odwzajemniła swoje uczucie. Tylko Emilce cos nie pasowało.

            - Dzień dobry, nazywam się Justyna Bagienna i w tym roku będę waszą wychowawczynią. – Powiedziała wesoła kobieta. Wyglądała na bardzo miłą, ale czy na pewno taka była? Emilka nie była do końca przekonana.

                     Nazajutrz dziewczyna postanowiła porozmawiać z przyjaciółmi.

             - Nie mam przekonania do Pani Bagiennej. – Wyszeptała.

            - Co ty widzisz w niej złego?! Już przestań! – Krzyknęła stanowczo Marta.

            - Powinniście mi zaufać! To źle się skończy!

            Jednak przyjaciele odwrócili się w przeciwną stronę i odeszli. Emilka starała się powstrzymać płacz. Z zakrytą rękami twarzą szła przez korytarz pełen uczniów w stronę łazienki. Po chwili potknęła się
            i… wpadła na chłopaka! W kilka sekund później już stała wyprostowana.

            - P-przepraszam, nie widziałam dokąd idę! – Krzyknęła zarumieniona Emilka powoli podnosząc wzrok na twarz tajemniczej postaci.

            - Yyy, nic się nie stało! Jestem Aron, a ty? – Spytał.

            - E- Emilka – odpowiedziała dziewczyna.

                     Aron miał oczy niebieskie jak Bałtyk, włosy czarne jak węgiel, dłuższe i elegancko ułożone. Na nosie widać było okrągłe okulary,
            w których wyglądał jak Harry Potter. Był ubrany w czarną bluzę, dżinsy i trampki. Właśnie szedł w stronę sali numer 41, czyli tej, w której uczyła się klasa Emilki.

                     - Coś się stało? – spytał jeszcze, widząc łzy dziewczyny.

            - Nic. Pokłóciłam się z przyjaciółmi.- Powiedziała i poszła z Aronem do klasy. Okazało się, ze chłopak jest nowy i doszedł do klasy Pani Bagiennej. Również zauważył, że nauczycielka jest jakaś dziwna, jednak nikt więcej tego nie dostrzegał…

                     Następnego dnia podczas przerwy na Emilkę czekały Wiktoria
            i Marika, które zawsze chciały, aby dziewczynie się nie układało.

            - O! Wreszcie jesteś!- rzekła drwiąco Wiktoria.

             - Co ty się z tym nowym zadajesz?! Ten laluś nie jest dla ciebie! – Dodała Marika. Obie zaczęły podchodzić do Emilki, gdy zjawił się Aron widząc sytuację, obronił bezbronną przyjaciółkę.

            - Dziękuję, jesteś niesamowity… - Rzekła Emilka i bardzo mocno uścisnęła przyjaciela, a on odwzajemnił swoje uczucie. Natomiast Julita, Marta, i Wojtek przyglądali się im i wyglądali na nieco zazdrosnych…

                     Podczas lekcji nic się nie wydarzyło, aż pod koniec języka polskiego. Klasa piąta miała kartkówkę z przypadków. Gdy wszyscy napisali i oddali kartki, Pani Bagienna zaczęła zmieniać kolory oczu. Widząc to, Emilka i Aron postanowili po lekcjach śledzić nauczycielkę
            i przy okazji wciągnąć w to resztę kumpli.

                     Po szkole przyjaciele udali się na naradę.

            - Mam pomysł! Dam wam stroje Ninja! – szepnął Wojtek.

            - Stroje mają moc kamuflażu. Nadadzą się. – Dodał.

             - A masz je w plecaku?- Spytała Marta.

            - Oczywiście…że…nie. – Odpowiedział.

            - No to po nie idź! Szybko! – Krzyknął Aron i Wojtek poleciał jak błyskawica. Chwilę później wszyscy byli już w strojach. Pani Bagienna wyszła z pokoju nauczycielskiego i udała się na parking. Jednak nie pojechała na ulicę Bukową (a mówiła, że tam mieszka) tylko skręciła do lasu. Kumple cały czas ją obserwowali. Po kilku minutach drogi znaleźli się na… Bagnach! Nauczycielka zmieniła się w ohydną czarownicę, a jej samochód w obrzydliwego aligatora! Przyjaciele wiedzieli, że nie mogli czekać. Wyskoczyli w strojach i z ostrymi mieczami. Pierwsza ruszyła Emilka, lecz wpadła prosto do bagna. Aron chciał jej pomóc, ale Julita nakazała mu iść razem z nią. Marta i Wojtek wyszli z drugiej strony. Czarownica nie miała się jak bronić i uciekła, lecz był jeszcze aligator, który właśnie płynął w stronę bezbronnej Emilki, którą wciągało bagno. Na szczęście Aron wiedział jak wydostać się z błotnego stawu
            i wyciągnął dziewczynę, podczas gdy Marta oswoiła aligatora i nazwała go Mucha. Raczej nigdy nie dowiemy się dlaczego tak go nazwała… Emilka w ramach podziękowania za uratowanie życia pocałowała Arona w policzek, a niedługo potem zostali parą.

                     Julita, Marta i Wojtek przeprosili kumpelę za to, że nie wierzyli jej, gdy podejrzewała Panią Bagienną. A jeśli o nią chodzi, to nikt więcej jej nie zobaczył.

            - Już wiemy, dlaczego wymyśliła sobie takie nazwisko! – Powtarzali przyjaciele śmiejąc się. Od tamtej pory zostali obrońcami miasta,
            a nazywano ich ‘’Ninja’'.

             

            Paulina Fus

            „Dwie planety”

            -Dzień Dobry, Witam 25 kwietnia 2121 roku. – powiedziała dziennikarka. - Dziś w studiu gościmy Elle Nugatte, znanego naukowca z laboratorium „Aghister”.

            - Dzień Dobry – przywitałam się.

            - Jak pani Teress powiedziała, nazywam się Elle Nugatte i jestem naukowcem. Dziś powiem wam o planecie, która jest 300 000 km od nas i nazywa się Celiahner. Jak wiecie, mieszkańcy Celiahner mają fioletową skórę i białe oczy. Toczymy z nimi wojnę od dziesięciu lat. Niestety, nic więcej nie wiemy o nich, prócz tego, że walczą dzidami i zatruwają nasze uprawy. Dostaliśmy właśnie pozwolenie od Królowej Celiahner na zwiedzenie ich ziemi. Będziemy tam jeden dzień, ale najpierw będą musieli nas przeskanować. Dziękuję za uwagę, więcej informacji ta ten temat przedstawimy jutro – zakończyłam moją mowę. Teress miała jeszcze dużo spraw, a ja wyszłam ze studia. Wreszcie był koniec.

            Na drugi dzień wstałam o szóstej rano. Uczesałam swoje różowe włosy i ubrałam się w sweter i czarne dresy. Kiedy byłam gotowa, poszłam do laboratorium. Czekały tam na mnie Alissen i Meanne.

            - Wysyłamy cię w podróż – powiedziała Alissen.

            - Gdzie mam wsiadać? – spytałam zadowolona.

            - W garażu 243. – odpowiedziała mi Meanne.

            - Dzięki, do zobaczenia! – krzyknęłam

            - Do zobaczenia! – odparły jednocześnie.

            Poszłam do garażu. Piłko – odrzut urządzenie wystrzelające piłki, czyli takie małe samoloty, już na mnie czekał. Moje wszystkie torby z naukowymi przyborami już tam były. Wsiadłam i krzyknęłam:. ODRZUT PIŁKA! Po chwili poczułam, że jestem już w powietrzu. To będzie wspaniała przygoda!

            Poszłam do sali naukowej na planecie Celiahner, żeby mnie przeskanowano.

            - Czy jesteś Elle Nugette? – spytał naukowiec.

            - Tak, to ja – odpowiedziałam.

            - Dobrze, zapraszamy na przeskan.

            Po skanowaniu wyszłam na dwór. Wyjęłam z torby strzykawkę i nabrałam fioletową wodę. Wyciągnęłam laptopa, podłączyłam strzykawkę i zaczęłam badać fioletową wodę. Obliczyłam, że ma większą gęstość niż nasza woda i jest jadalna. Tutaj kamienie są miękkie, a poduszki twarde! Poszłam na spacer i spotkałam najstarszą osobę, a dokładniej kobietę, Panią Cherstine. Usiadłam koło niej na ławce, a ona mi dała woreczek z różnymi ziołami. Na tym woreczku było napisane, żebym to zbadała. Zioła były niebieskie oraz żółte. Gdy otworzyłam woreczek zaczęły świecić. Musiałam to jak najszybciej zbadać. Włączyłam skan w moim laptopie i sprawdziłam te dziwne zioła. Okazało się, że mają działanie lecznicze. Podziękowałam Cherstine i poszłam zabrać z piłko – lotu  więcej moich narzędzi. Następnie badałam tryb życia ludzi. Okazało się, że są nocnymi ludźmi. Śpią godzinę na dobę. Jedzą raz dziennie. A mają siłę większą niż my! Jak to się dzieje? Od razu wzięłam się do roboty. Aha, tu was mam! Jedzą te zioła i im nie szkodzą, a dają siłę na cały dzień. Spróbowałam ich. Były słodkawe. Poczułam się wręcz… idealnie! Zadzwonił telefon i miałam już wracać. Spakowałam laptopa i poszłam do piłko – lotu.

            Po podróży wszystkim oznajmiłam, że znalazłam lek na zmęczenie. Wywnioskowałam też, że mieszkańcy planety Celiahner są istotami i mogą wyginąć. Poszłam do króla przekazać mu moje informacje jakie zdobyłam podczas podróży. Pomyślał chwilę i zarządził koniec wojny. Żyjemy spokojnie i dbamy o wszystko co otacza nas!

             

          • Gabriel Koza

            „Tajemnica przyszłości”

             

                            W maju 2021roku wybraliśmy się z rodziną na wakacje do Włoch. Był  dzień przed  wyjazdem poszedłem do dziadków, aby się
            z nimi pożegnać. Babcia dała mi kilka drobnych monet, poprosiła mnie o magnes. Dziadek dał mi cukierki i powiedział: „uważaj na siebie.” Podziękowałem im i przytuliłem mocno. Poszedłem do domu.

                             Kiedy już wróciłem, okazało się, że rodzice się spakowali. Zajrzałem do mojej torby i zauważyłem że jest tam jakaś kartka wyjąłem ją i zobaczyłem list o treści:

                                                                       „ Drogi Gabrielu!

                          Na wstępie mojego listu gorąco Cię pozdrawiam.

            Chciałem Ci powiedzieć, że podczas Twojej podróży do Włoch zdarzy się wypadek!

            Chciałbym abyś uważał podczas lotu samolotem. Ptak wleci w skrzydło i samolot zacznie spadać.

                          Nagle teleportujesz się do przyszłości i dostaniesz zadanie od pewnej osoby. Polecisz 100lat w przód, więc nie poznasz prawdopodobnie nikogo.

                          Jeszcze raz chciałem cię pozdrowić , uważaj na siebie!

                                                                                                               Adam Głośny”

                            Od razu po przeczytaniu tego listu przestraszyłem się, bo nie wiedziałem kto to jest i skąd zna moje imię. Szybko poszedłem spać, aby o tym nie myśleć.

            Obudziłem się w dzień podróży, o godzinie 6:53. Podbiegłem do rodziców, którzy jeszcze spali a mieliśmy jechać na lotnisko o 7:30. Zacząłem ich budzić. Mama się obudziła ziewając, a tato spał jak zabity. Mama spojrzała na zegar i obudziła tatę. Był zły bo miał fajny sen,
            o tym, że był w wielkim parku wodnym, a tato kocha naturę. Zjedliśmy śniadanie ubraliśmy się i pojechaliśmy.

                           Kiedy byliśmy na lotnisku tata coś robił przy kasie, a ja poszedłem kupić sobie gazetę na podróż. Wsiedliśmy do samolotu. Lecieliśmy chyba  2 godziny i nagle zauważyłem ptaka, który próbował wlecieć w skrzydło samolotu. Tak też się stało, po chwili samolot zaczął płonąć i opadać. Zamknąłem oczy i zanim je otworzyłem byłem już
            w przyszłości. Było tam bardzo jasno.

                            Widziałem tam tylko jedną osobę. Podszedłem, okazało się, że jest to ktoś na podobieństwo robota. Zapytałem go jaki jest rok. Odpowiedział mi, że jest 2121 rok. Podziękowałem i poszedłem przed siebie. Po drodze bardzo się zmęczyłem, więc usiadłem na pobliskiej ławce. Nie zdałem sobie sprawy, że zasnąłem.

                             Obudziłem się po chwili, ale byłem już w w innym miejscu. Było tam strasznie ciemno. Pomieszczenie przypominało piwnicę, ale był to zamknięty sklep. Bałem się, że wezmą mnie za włamywacza więc się schowałem pod półką i czekałem aż ktoś wejdzie do sklepu. Siedziałem tam chyba 3 godziny zupełnie sam. Byłem głodny więc wziąłem batonika, który był na małej półce obok mnie. Zanim go obwinąłem z papierka usłyszałem jakieś kroki. Był to jakiś robot, który mówił: „czas otworzyć sklep, czas otworzyć sklep”. Trochę chciało mi się śmiać, ale musiałem być cicho, bo robot  pewnie  by mnie złapał. Po chwili poszedł gdzieś do magazynku, a ja szybko uciekłem.

                           Szedłem ruchliwym chodnikiem. Było na nim strasznie dużo osób, a szukałem tej osoby, która miała dać mi zadanie.

                          Nagle zobaczyłem, że na ulicy leżą drobne metalowe krążki podobne do monet. Postanowiłem kupić za nie jedzenie, bo byłem głodny. Poszedłem do sklepu i kupiłem sobie rogalika z czekoladą oraz wodę. Usiadłem na pobliskim fotelu, a obok mnie usiadł jakiś przechodzień. Powiedziałem: „dzień dobry”, a on tylko jękną
            i powiedział: „dobry, dobry”. Byłem trochę zdziwiony. Kiedy już zjadłem, zobaczyłem, że przed sklepem pojawił ktoś się pojawił. Wyszedłem ze sklepu, przywitałem go „dzień dobry”, a on odpowiedział: „mam dla Ciebie zadanie”. Kiedy usłyszałem te słowa, wiedziałem już, że jest to osoba z listu. Zapytałem jakie to zadanie,
            a on powiedział, że mam znaleźć latającą deskorolkę, która udostępni mi portal dzięki, któremu wrócę do domu. Ucieszyło mnie to, więc poprosiłem o podpowiedź gdzie mogę ją znaleźć, ale on milczał. Poszedłem na przód i pytałem każdą spotkaną osobę o latającą deskę. Zobaczyłem chłopca, którego również zapytałem gdzie mogę ją znaleźć. Poprosił, abym najpierw zdjął maskę, którą miałem na buzi. Odpowiedziałem mu, że przecież jest koronawirus. On się tylko uśmiechnął i odparł, że to było 100 lat temu i zna to tylko z opowieści, że teraz nie ma żadnych chorób Zdjąłem maskę i uszedłem z nim kawałek. Pokazał mi wielki budynek, na którym było widać
            z pięćdziesiąt reklam. Wszystkie tak błyszczały, że aż mnie bolały oczy. Chłopiec dał mi okulary, dzięki którym było mi o wiele lepiej. Popatrzyłem się na bok i była tam latająca deskorolka. Byłą bardzo ładna i błyszcząca. Wziąłem ją i szybko uciekłem do pana, od którego dostałem zadanie. Wręczyłem mu ją i nagle wszystko zaczęło wirować. Nie wiedziałem co się dzieje. Zamknąłem oczy. Kiedy już je otworzyłem okazało się, że znów jestem w samolocie. Szybko rozejrzałem się wkoło, aby sprawdzić czy moi rodzice są ze mną. Siedzieli tuż obok. Tak jak wcześniej, lecieliśmy na wakacje, na które tak bardzo wszyscy czekaliśmy.

                          Ta przygoda uświadomiła mi, że najważniejsze jest zdrowie
            i obecność rodziny w naszym życiu, dlatego cieszmy się zdrowiem
            i wspólnymi chwilami oraz doceńmy to co mamy.

                                        

              

                                     

            Gabriela Petlak

            ,Młode Serce’’

            Jest 6 listopada 2121 rok to wyjątkowa data. Zapytacie dlaczego? Dlatego, że dziś ma powstać pierwszy robot na świecie i jest otwarcie fabryki o nazwie ,,Robosmos”. Trochę dziwna nazwa ale czytałam, że ta nazwa pochodzi z dwóch słów robot i kosmos. Było napisane jakieś trzy tygodnie temu, że szukają pracowników, którzy studiowali informatykę no i oczywiście ja nie byłabym sobą gdybym się nie zgłosiła. Może i nie studiowałam informatyki ale dużo o niej wiedziałam gdyż w podstawówce był to mój ulubiony przedmiot. A że dziś miało być otwarcie fabryki, to musiałam iść i się zgłosić. Po kilkunastu minutach czekania wpuścili mnie do gabinetu dyrektora fabryki. Wyglądał dość dziwnie bo miał siwą długą brodę sięgającą do ramion i był stary. Widać było też, że zna się na rzeczy. Mówił całkiem donośnym i grubym głosem.

            -Dzień dobry. - powiedziałam na przywitanie.

            -Dzień dobry. Ty to jesteś pewnie Anna?

            -Tak przyjechałam z Honosu.

             -Naprawdę stąd? Byłem tam na studiach robotycznych. To naprawdę dobre studia.

            -Studiowałam tam przez dwa lata, ale zrezygnowałam ze względu na brak pieniędzy.

            -Szkoda, ale przejdźmy do zapoznania się z regulaminem.

            Mówił o jakiś zasadach i odpowiadałam mu na różne pytania, było ich bardzo dużo ale chyba całkiem dobrze mi poszło. Przy końcu powiedział mi, że bardzo prawdopodobne jest to, że się dostane prace w fabryce co daje mi możliwości na dalsze studia. Wyszłam z gabinetu bardzo zadowolona. Dosłownie za kilka minut rozpoczyna się otwarcie fabryki ,,Robosmos”. Tak bardzo się cieszyłam, że zaraz zobaczę pierwszego robota na świecie. Gdy nastąpiła chwila prezentacji robota, dyrektor wyszedł na scenę i przemawiając do setki ludzi powiedział, że dziś specjalny dzień bo witamy nowej generacji robota-pomocnika o imieniu Młode Serce. Później omawiał jak z niego korzystać i powiedział, że już powoli tworzą nowe roboty i za parę miesięcy powinny byś sprzedawane w sklepach i galeriach. Po spotkaniu odbył się pokaz umiejętności Młodego Serca lecz nie wszystko zobaczyłam ponieważ dyrektor zawołał mnie do gabinetu i powiedział, że mam przyjść na spotkanie organizacyjne we wtorek i powiedział mi też, że zaimponowałam mu wiedzą i tym, że studiowałam na tej samej uczelni co on.

             Następnego dnia miałam dużo rzeczy na głowie, a że była sobota musiałam jeszcze posprzątać w domu i miałam jeszcze pojechać do miasta zgłosić się do Robosmosu żeby pan dyrektor podpisał mi dokumenty na zgodę udziału w spotkaniu promocyjnym. Przyszłam do domu około 22:00 i byłam tak zmęczona, że spałam 12 godzin więc prawie nic tego dnia nie robiłam. Rozmyślałam tylko o nowym robocie-pomocniku, bo niestety mój Robotek już tylko odkurzał. W poniedziałek poszłam do sklepu po zakupy na tydzień i tak zleciał mi dzień. W końcu doczekałam się dnia spotkania organizacyjnego. Na spotkaniu było ciekawie, bo rozmawialiśmy o różnych płytach robotycznych czyli coś nowego w fabryce. Następnego dnia obudził mnie telefon, odebrałam i usłyszałam wspaniałą wiadomość, że dostałam się do wymarzonej pracy. Tak bardzo się ucieszyłam, że obudziłam sąsiada swoim krzykiem. I jeszcze jako pierwsza dostałam robota Młode Serce. Jak to dobrze jest żyć w XXII wieku.

             

             

             

            Dawid Jonak

             

            "Drogą przez jutro"

            Mamy 22 kwietnia 2090 roku. Jest to wyjątkowa data, ponieważ równo 100 lat temu został ustanowiony Narodowy dzień Ziemi. Tyle że mało kto o tym wydarzeniu pamięta bo duża część ludzi opuściła już naszą planetę przeprowadzając się do międzynarodowych kolonii kosmicznych, a ci którzy są jeszcze na Ziemi to albo planują do nich dołączyć albo zostają próbując zadbać o złą sytuację planety, która niestety mimo naszych starań z każdym rokiem staje się coraz gorsza. Z tego powodu mogłoby się wydawać że w tym całym chaosie Ziemia została pozbawiona ludzi mądrych i wykształconych ale na szczęście tak nie jest. Zachowały się niektóre szkoły i uniwersytety, większe fabryki czy elektrownie oraz te największe miasta. Zaś państwa, które się ostały podpisały traktat pokojowy kończący wszelkie spory na dodatek obiecano sobie nawzajem pomagać w razie kryzysu czy niebezpieczeństwa.

            Ale dosyć już opowiadania o świecie, ponieważ głównym powodem mojego „Listu do przyszłości” jest chęć przedstawienia wam jak wygląda codzienne życie przeciętnego nastolatka w 2090 roku, czyli mnie.

            Nazywam się Ironides (dla przyjaciół Iorn) z frakcji D. Mam 15 lat i jak każdego dnia w tygodniu mój dzień rozpoczyna się od szkoły. Najpierw mieliśmy lekcje matematyki rozszerzonej potem lingwistyki światowej, astronomii, ekologii a na końcu moja ulubiona lekcja czyli historia błękitnej planety. I to właśnie podczas tych zajęć android kształcący zadał nam wszystkim wypracowanie przez które postanowiłem że opiszę wam właśnie ten a nie inny dzień. Praca miała przedstawiać nasze przemyślenia o aktualnej sytuacji panującej na Ziemi oraz podsumować ją jakimś wartościowym cytatem. Na początku nie wiedziałem jak się za to zabrać ale po dzwonku wpadłem na pomysł by pójść do biblioteki aby tam zaczerpnąć inspiracji i znaleźć odpowiedni cytat. Postanowiłem również że aby było raźniej poproszę moich przyjaciół Ante i Victora aby wybrali się tam ze mną.

            Szliśmy główną drogą Warszawy bo tędy można najszybciej dojść do biblioteki. Idąc, rozmawialiśmy o pomysłach na wypracowanie lecz niespodziewanie naszą rozmowę przerwał głośny huk.

            -Tam ! W górze ! - krzyknął Viktor wskazując palcem

            Wszędzie dało się słyszeć krzyki ludzi pytających co to jest.

            W końcu ktoś zawołał „to jakiś stary satelita!”

            Była to prawda. W nasza stronę leciała strącona stara sonda kosmiczna. Wszyscy byli panicznie przerażeni. Aż tu nagle za naszymi plecami usłyszeliśmy ponowny huk. Każdy gwałtownie się obrócił ale patrząc co nadlatuje odetchnęliśmy z ulgą, ponieważ była to legendarna eskadra orłów, która na najnowocześniejszych myśliwcach świetlnych pędziła prosto na ogromnego satelitę. Tuż za nią leciały tak zwane „Żuki”. Czyli statki powietrzne które swoją nazwę zawdzięczają sporym tarczom elektromagnetycznym zamontowanymi na przodzie. Najpierw nie wiedzieliśmy po co dowództwo je tu przysłało ale obserwując sytuacje zrozumieliśmy ich plan. Na początku myśliwce miały wystrzeliwać pociski aby rozkruszyć satelitę a po nich do akcji wkraczały Żuki, które ustawiając się w powietrznym okręgu wysyłały sygnały z tarcz tworząc sieć wyłapującą wszystkie odłamki. Potem w równym tempie eskortowali części na obrzeża gdzie je bezpiecznie zrzucili. Ależ to była akcja.

            -nie ma to jak codzienność w Warszawie co ? - zapytałem Ante i Viktora dając im przy tym sygnał głową do dalszej drogi.

            -weź sobie tak nie żartuj Iron. Mogliśmy przecież zginąć.

            -ale nie zginęliśmy – z uśmiechem na twarzy odpowiedziałem roztrzęsionej Ante.

            -mimo to chłopaki wolałabym załatwić sprawę tego wypracowania jak najszybciej bo w domu czuję się o wiele bezpieczniejsza dlatego co powiecie na takso-bańkę.

            - dobry pomysł, a na dodatek mamy szczęście bo najbliższa wieża startowa jest za tym centrum botanicznym.

            I tak idąc ze 60 metrów weszliśmy do wysokiego budynku a następnie do windy ekspresowej która w 7 sekund zawiozła nas na 40 piętro. Tam bez kolejki dostaliśmy się do trzyosobowej bańki. Muszę przyznać, że uwielbiam podróżować w taki sposób bo widok Warszawy z góry jest nieziemski. Podczas lotu mijaliśmy szkołę, wieżowce, latające jednostki turystyczne a nawet lotnisko żelaznych orłów… jednak nie lecieliśmy zbyt długo bo po około 8 minutach, rozbijając naszą bańkę wyszliśmy z wierzy i ruszyliśmy do biblioteki, którą już dobrze było widać. Jest to duży biały budynek z dużą liczbą okien i płaskorzeźb które pokrywają cały gmach. Otacza go park z długimi alejkami, pięknymi drzewami i kwiatami oraz ze sporą przestrzenią do czytania z ławkami i stoliczkami.

            Po wejściu do wnętrza i zeskanowaniu naszych kart osobowych poszliśmy w kierunku regałów. Postanowiliśmy podzielić się aby w ten sposób szybciej móc znaleźć przydatne książki. Po kwadransie cała nasza trójka wróciła w wyznaczone miejsce .

            -co macie? - zapytałem

            -ja parę książek filozoficznych – odparł Viktor podnosząc do góry to co znalazł.

            -mi udało się znaleźć zbiory pięknych wierszy, powiedzeń i ważnych słów dotyczących Ziemi. A ty Iron co znalazłeś ?

            -to samo co Viktor, trochę filozofii.

            Po naszej rozmowie wyszliśmy do parku aby znaleźć tam miejsce w którym można było siąść i przeczytać to co znaleźliśmy. Nie trwało to długo bo w bibliotece nie było zbyt wielu ludzi a więc siadając zaczęliśmy kartkowanie. To co nas zaciekawiło lub poruszyło przepisywaliśmy i rozwijaliśmy swoimi słowami. Robiąc sobie niedługą przerwę zauważyłem że Ante od dłuższej chwili śledzi te same słowa przy czym jak sokół goniący wróble tak ona swoimi oczami łapała każdą literę i tak w kółko. Z ciekawości przerwałem jej to polowanie i zapytałem co takiego znalazła.

            -fragment przemówienia podczas traktatu ziemskiego które wypowiedział dawny wódz o imieniu Seattle: „Ziemia nie należy do człowieka, to człowiek należy do ziemi. Cokolwiek przydarzy się Ziemi, przydarzy się człowiekowi. Człowiek nie utkał pajęczyny życia, on jest jedynie niteczką w tej wielkiej sieci. Jeżeli więc niszczy pajęczynę to niszczy samego siebie i skazuje wszystkich na zagładę”.

            Przesłanie tych słów jest według mnie bardzo ważne a na dodatek pasuje do współczesnej sytuacji. Z tej przyczyny chce się nim podzielić z wami, moimi odbiorcami z przyszłych czasów:

            Wszyscy ci którzy porzucili Ziemię wylatując w kosmos pasują do tych co niszczą pajęczynę życia przez co coraz bardziej grozi jej rozpad. Chodzi mi o to, że każdy człowiek jest ważną częścią w tej sieci a gdy pojedyncze nitki-czyli ludzie-odłączają się od reszty to skazują pozostałych na cięższą pracę o utrzymanie planety. Zachowując się w ten sposób jak tchórze bojący się podjąć walki o dom. Takim należy przekazać takie słowa: Ludzie w przeszłości choć bardzo często się kłócili to potrafili się się pojednać gdy należało walczyć o szczytny cel. W naszym przypadku jest nim dobro planety, która była, jest i powinna być na zawsze naszym jedynym miejscem we wszechświecie, które możemy nazwać domem.

             

             

        • brak danych
    • Kontakty

      • Szkoła Podstawowa im. Marii Curie-Skłodowskiej w Tarnogrodzie
      • 84 6897062
      • Szkoła Podstawowa w Tarnogrodzie, ul. 1 Maja 7 23-420 Tarnogród Poland
      • 667504684
  • Galeria zdjęć

      brak danych
  • Liczba wizyt

    liczba odwiedzin: 1616
  • Nasza strona na Facebooku